Przerażający warkot nad miastem


Zaledwie kilka dni przed kolejnymi świętami Bożego Narodzenia, kiedy większość mieszkańców starała przygotować się do nadchodzących wydarzeń, w mieście rozległy się przerażające syreny. Dźwięk, który dziś znamy głównie z ćwiczeń i wszelakich rocznic, wtedy po raz kolejny zwiastował nalot bombowy. Ostatni i najtragiczniejszy w historii naszego miasta...

Alianckie naloty na Opolszczyznę rozpoczęły się latem 1944 roku. Głównymi celami były największe zakłady przemysłowe w regionie znajdujące się w Kędzierzynie, Zdzieszowicach i Blachowni. Jako pierwsze zaatakowane został zakład w Zdzieszowicach - 7 lipca. Wówczas na obiekt zrzucono ponad 220 ton bomb burzących i zapalających. Oprócz uszkodzonej fabryki zniszczone zostały także inne zakłady, kościół, a także część domów. Największe naloty dywanowe rozpoczęły się jednak dopiero 17 grudnia, kiedy to na niebie pojawiło się 176 bombowców, a kolejnego dnia 166 "fortec". To właśnie te samoloty wracające do baz zbombardowały Opole.

Oppeln było celem zapasowym w sytuacji, gdyby nie udało się zniszczyć zakładów położonych na wschód od miasta. Przerażający warkot samolotów nad miastem pojawił się około południa, w porze obiadowej. Jak wynika z oficjalnych dokumentów - celem miały być mosty na Odrze. To zastanawiające, ponieważ żaden most nie został trafiony... trafiono za to w znajdujące się po obu stronach rzeki budynki mieszkalne. I tak zniszczone zostały domy w okolicy Placu Wrocławskiego (obecnie Plac Piłsudskiego), fragment gmachu rejencji i sąsiednich ulic. Największa tragedia rozegrała się jednak po drugiej stronie Odry. Gęsto zabudowana Nikolaistrasse, dzisiejsza ulica Książąt Opolskich, została bardzo mocno zniszczona. Od skrzyżowania z dzisiejszą ulicą Kominka (wówczas  Töpfer Strasse) w stronę Ronda zabudowa przestała istnieć. Zbombardowany został m.in. znajdujący się przy tej ulicy hotel Hucha (naprzeciw Muzeum Diecezjalnego). W jego wnętrzu odbywało się właśnie wesele. Śmierć poniosło blisko 40 osób w tym państwo młodzi. W sumie w całym mieście miało zginąć ponad 100 osób. Ówczesny urząd stanu cywilnego w oficjalnej informacji podał, że śmierć poniosły 53 osoby. Dokładnie wymieniając, że było to 24 kobiet, 15 mężczyzn oraz 14 dzieci. Skąd takie rozbieżności? W danych urzędu nie pojawiły się informacje dotyczące robotników przymusowych i ich rodzin przebywających wówczas w mieście.

Warto odnotować, że nie był to jedyny amerykański nalot na Opole. Za szczęście można uznać fakt, że mimo, iż miasto było ważnym węzłem komunikacyjnym, a także otrzymało miano "twierdzy", nigdy nie było głównym celem nalotów. Za każdym razem był to cel przygodny. Było tak 20 listopada 1944 roku, kiedy chciano zbombardować dworzec główny. Bomby spadły jednak z dala od celu, prawdopodobnie w okolicach Wyspy Bolko. Ofiar w ludziach nie było. Kolejne naloty miały miejsce 2 i 12 grudnia. W tym ostatnim został uszkodzony Sąd Krajowy przy dzisiejszym Rondzie. Jednak nie mogły być to duże uszkodzenia, ponieważ nie było potrzeby przerwania pracy urzędu.

Te tragiczne wspomnienia ukryte w murach opolskich budynków powoli odchodzą w zapomnienie. Niewielu pozostało świadków zniszczeń, a nam trudno dziś wyobrazić sobie ich ogrom. W miejscu, w którym spacerujemy, robimy zakupy, uczymy się czy pracujemy. Dziś ciężko wyobrazić nam sobie wielogodzinne oczekiwanie w piwnicach i schronach. Nie zapominajmy jednak, że na świecie wciąż są miejsca, gdzie jest to brutalną codziennością...

TEKST: Grzegorz Bogdoł, Marta Dziubczyńska