Przerażający warkot nad miastem
Zaledwie kilka dni przed kolejnymi świętami Bożego Narodzenia, kiedy większość mieszkańców starała przygotować się do nadchodzących wydarzeń, w mieście rozległy się przerażające syreny. Dźwięk, który dziś znamy głównie z ćwiczeń i wszelakich rocznic, wtedy po raz kolejny zwiastował nalot bombowy. Ostatni i najtragiczniejszy w historii naszego miasta...
Alianckie naloty na Opolszczyznę rozpoczęły się latem 1944 roku. Głównymi celami były największe zakłady przemysłowe w regionie znajdujące się w Kędzierzynie, Zdzieszowicach i Blachowni. Jako pierwsze zaatakowane został zakład w Zdzieszowicach - 7 lipca. Wówczas na obiekt zrzucono ponad 220 ton bomb burzących i zapalających. Oprócz uszkodzonej fabryki zniszczone zostały także inne zakłady, kościół, a także część domów. Największe naloty dywanowe rozpoczęły się jednak dopiero 17 grudnia, kiedy to na niebie pojawiło się 176 bombowców, a kolejnego dnia 166 "fortec". To właśnie te samoloty wracające do baz zbombardowały Opole.
Warto odnotować, że nie był to jedyny amerykański nalot na Opole. Za szczęście można uznać fakt, że mimo, iż miasto było ważnym węzłem komunikacyjnym, a także otrzymało miano "twierdzy", nigdy nie było głównym celem nalotów. Za każdym razem był to cel przygodny. Było tak 20 listopada 1944 roku, kiedy chciano zbombardować dworzec główny. Bomby spadły jednak z dala od celu, prawdopodobnie w okolicach Wyspy Bolko. Ofiar w ludziach nie było. Kolejne naloty miały miejsce 2 i 12 grudnia. W tym ostatnim został uszkodzony Sąd Krajowy przy dzisiejszym Rondzie. Jednak nie mogły być to duże uszkodzenia, ponieważ nie było potrzeby przerwania pracy urzędu.
Te tragiczne wspomnienia ukryte w murach opolskich budynków powoli odchodzą w zapomnienie. Niewielu pozostało świadków zniszczeń, a nam trudno dziś wyobrazić sobie ich ogrom. W miejscu, w którym spacerujemy, robimy zakupy, uczymy się czy pracujemy. Dziś ciężko wyobrazić nam sobie wielogodzinne oczekiwanie w piwnicach i schronach. Nie zapominajmy jednak, że na świecie wciąż są miejsca, gdzie jest to brutalną codziennością...
TEKST: Grzegorz Bogdoł, Marta Dziubczyńska