Pan Andrzej Zaucha z panem Andrzejem Strzeleckim opowiadali najlepsze kawały - o wspomnieniach z festiwalu!
„Mówią, że festiwal bez deszczu to nie festiwal!” – Takim jednym zdaniem można byłoby opisać coroczny festiwal muzyczny, z którego przede wszystkim jest znane Opole. W jeden z czerwcowych weekendów całe miasto żyje muzyką. A jak wyglądały początki tego najważniejszego muzycznego wydarzenia w historii polskiej piosenki?
TEKST: Justyna Kraus
KFPP OPOLE, czyli Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu, to muzyczne święto, którym
żyje cała Polska, a przede wszystkim małe miasto, w którym jest ono organizowane od 1963 roku, zwykle w czerwcu (z wyjątkiem roku 1982, kiedy to wprowadzono stan wojenny). Niemalże od momentu swojego powstania, jest uważany za najważniejszy z festiwali polskiej piosenki, który wciąż cieszy się niesłabnącym prestiżem wśród polskich wykonawców. Jednak niewielu z nas, czyli młodego pokolenia nie wie (i tutaj chcemy podziękować starszemu pokoleniu za ich cenne wspomnienia), jak wyglądało życie festiwalowe sprzed ery TVP, kiedy to festiwale były organizowane przez ludzi, dla których muzyka była pasją, a nie tylko narzędziem do zdobywania sławy i pieniędzy.
Specjalnie dla fanów Opola z Sercem z okazji Dni Festiwalowych, udało nam się porozmawiać z panią Jadwigą Kraus (prywatnie babcią naszej redaktorki Justyny), która przez wiele lat pracowała przy organizacji festiwalu.
OzS: Dzień dobry. Czy możemy zadać Ci, babciu, parę pytań odnośnie festiwalu?
JK: Dzień dobry. Oczywiście, że tak. Pytajcie o co chcecie, to może Wam odpowiem, jak tylko będę pamiętała.
OzS: Czy będąc nastolatką pamiętasz pierwszy festiwal zorganizowany przez Karola Musioła?
JK: Pamiętam, pamiętam. Wprawdzie nie byłam na nim, ale było o nim głośno w gazetach.
OzS: W wielu źródłach możemy znaleźć informację, że Musioł po otwarciu festiwalu powiedział: „Pozdrawiam Was ciule”. Jesteśmy ciekawi czy to prawda, czy jedynie festiwalowa plotka?
JK: Jak najbardziej prawda! Musioł był Ślązakiem i nie za bardzo wiedział, że po polsku słowo „czule”, to nie koniecznie „ciule” po Śląsku. Ale nikt się za to nie obraził, przyjęto to z uśmiechem… roześmiał się wtedy i sam Musioł. On to miał poczucie humoru.
OzS: Proszę nam zdradzić, jak zaczęła się Twoja przygoda z Festiwalem?
JK: Jako widza czy jako pracownika? Jako widz byłam w 1964 r. na II Festiwalu Opolskim na koncercie Mikrofonu i Ekranu. To były zawsze najlepsze koncerty, takie podsumowanie. Jako pracownik od 1974 roku, Festiwal miał swoje biuro finansowe i ono miało swoich własnych pracowników. Było ono tworzone na czas festiwalu, któremu przewodniczył nie kto inny, jak Karol Musioł, który nazywał mnie „dziołchą”. Kierownik, Ryszard Gnyp, był również księgowym Wodociągów i często chodził do banku, gdzie pracowałam. Pewnego dnia zapytał moją koleżankę, kasjerkę Klarę, czy nie chciałaby pomóc w wypłacaniu pieniędzy wykonawcom. Ona nie chciała, a ja się zgodziłam! Później, Klara, powiedziała, że jak ja idę, to ona też. Ostatecznie Klara zrezygnowała po 2 latach, a ja dalej działałam dobierając sobie ekipę.
OzS: To czym się dokładnie zajmowałaś podczas festiwalu?
JK: Wypłacałam pieniądze wykonawcom i obsłudze… praktycznie wszystkim. Byłam nazywana przez gwiazdy festiwalu „kochaną panią od pieniążków” (śmiech).
OzS: Ooo, to możesz nam coś powiedzieć o tamtejszych zarobkach gwiazd? (śmiech)
JK: Ojjj… tego Ci nie powiem, bo nie pamiętam. Co roku były inne, co roku większe.
OzS: Możesz nam powiedzieć, jak to się odbywało?
JK: Bywało różnie (śmiech). Z początku wypłacało się w Amfiteatrze. Były panie, które robiły listy płac, pan, który obliczał koszty podróży no i pani, która obliczała podatki, tak… wtedy też trzeba było je płacić (śmiech) i później był potrzebny kasjer do wypłacenia tego, co zostało. Tam był taki namiot, gdzie ustawiłyśmy sobie stolik i tam znajdowała się kasa. Z początku nie było żadnych ochroniarzy. Wtedy było inaczej, nikt się nie bał, że ktoś nas napadnie czy coś. Było spokojnie. Po występie można było przyjść i odebrać pieniądze. Raz, w 1981 roku, wypłacało się w pokoju w Hotelu Opole (przyp. red. obecnie Mercure), później (przez 2-3 festiwale) w pokoju w Polskiego Radia. Było też zrobione Biuro Finansowe… tam już na kasę przeznaczony był specjalny pokój. Jeszcze później, od 1983 roku, pieniądze wypłacało się w Estradzie. Kasa przeważnie była czynna od 10:00 do 19:00.
OzS: To jakie gwiazdy udało się Tobie spotkać, rozmawiałaś z nimi, kogo wspominasz najmilej?
JK: Oczywiście, że się rozmawiało! Niektórzy byli naprawdę bardzo sympatyczni, przychodzili i się śmiali. Niektóre panie narzekały, że bolą ich nogi od obcasów… Było też takich dwóch panów, którzy udawali zachrypniętych i przychodzili by ich uratować… oczywiście żartowali. Najlepiej wspominam panią Irenę Santor, pomimo tego, że była i nadal jest wielką gwiazdą, to nie uważała się za nią, była bardzo wesoła i rozmawiała z nami normalnie, jak stara dobra znajoma; pan Andrzej Zaucha wraz z panem Andrzejem Strzeleckim opowiadali dobre kawały; pani Danuta Rinn oraz wszędobylska pani Alicja Majewska. Pana Jerzego Połomskiego wspominam, jako zawsze eleganckiego pana w garniturze o dobrych manierach, który całował wszystkie panie w rączkę. Jeszcze do tego grona zaliczam pana Zenona Laskowika, pana Zbigniewa Wodeckiego, panią Elżbietę Dmoch z zespołu 2+1, duet Framerowie, pana Krzysztofa Cwynara, panią Halinę Frąckowiak i jej synka Filipka i innych, dużo by wymieniać… Najgorzej zaś wspominam młodego pana Krzysztofa Krawczyka, który, jako wschodząca gwiazda był ordynarny, bo przeklinał na każdym kroku, był wyniosły i uważał, że wszystko mu wolno. Ogólnie wszystkie „młodziaki” nie były chętne do rozmowy… odwalić robotę i pójść po pieniądze.
OzS: Jeżeli możemy zapytać… w dzisiejszych czasach bilet na festiwal to dość kosztowana sprawa, a ile wynosiła wtedy cena biletu?
JK: To też co roku się zmieniało i trudno jest powiedzieć, ale na pewno nie było aż tak drogo, jak jest teraz.
OzS: Teraźniejsze festiwale, to jedynie gra świateł oraz komercyjna muzyka wzbogacana efektami komputerowymi. Jak to wyglądało kiedyś, bez pomocy komputerów, kiedy to festiwale były organizowane przez miasto Opole?
JK: Było wszystko na żywo, scenografia była ręcznie robiona przez największego kawalarza – pana Marka Grabowskiego. Była też orkiestra, która grała muzykę na żywo. Zdarzały się czasami jakieś fałszywe dźwięki, ale nikt się tym aż tak bardzo nie przejmował. Były też próby przed festiwalem, na których bywało różnie… a tu mikrofon nie działał, komuś pękła struna w gitarze, ale, jak mówiłam, to nikt się tym aż tak bardzo, nie przejmował.
OzS: Czy możesz zdradzić jakieś ciekawostki życia zza kulis? Może jakaś historia, która zapadła Ci wyjątkowo w pamięć?
JK: Za kulisami to bywało ciekawie… nawet bardzo ciekawie (śmiech). Szczególnie zapamiętałam te momenty, kiedy piosenkarze chodzili w kółko i się rozśpiewywali wydając różne odgłosy w różnych tonacjach. Śmiesznie to brzmiało, jak każdy chodził sobie tam i z powrotem i wyśpiewywali jakieś słówka. Były tylko dwie garderoby – jedna dla pań i druga dla panów, a nie jak teraz, że każdy ma osobną. Teraz jak patrzę na te festiwale, to jest tak, że każdy swoje zrobi i się wynosi. A wtedy to takie życie towarzyskie było między nimi, rozmawiali ze sobą, spotykali się czy w Pająku czy w Europie, bawili się… nie było między nimi takiej rywalizacji czy negatywnych relacji. Jak się ich spotkało, to się witali, cieszyli się, dawali autografy bez problemu i chodzili sami po Krakowskiej bez ochroniarzy czy pozasłanianych twarzy. Czas festiwalu był dla nich czasem, gdzie mogli się spotkać i porozmawiać zapominając, że są w pracy. A z takich historyjek, to pamiętam imieniny pana Jana Pietrzaka. Był wtedy specjalny koncert, który nazywał się „Imieniny Pana Janka”. Na scenie, podczas trwania koncertu, te imieniny były obchodzone nijak… impreza rozkręciła się później, to już było tak mniej więcej koło 7:00 nad ranem, o której skończył się koncert. Pan Pietrzak postawił wtedy wszystkim co nie co (śmiech). Wtedy to było z Pewexu traktowane, jako towar luksusowy, bo wtedy w sklepach nie można było dostać nic dobrego. Raz, już po szóstej rano, po jednym koncercie wyszłam z Amfiteatru wraz z piosenkarzami (między innymi z panią Edytą Geppert), która po wyjściu z ciemnego pokoju na jasne podwórko zaczęła śpiewać: O cholera, jak jasno… jak jasno! (śmiech)
OzS: A jak wyglądały takie trzy dni festiwalowe?
JK: Były podzielone na parę części – mniej więcej tak, jak teraz. Na pewno były Premiery i Debiuty. Potem doszedł jeszcze Mikrofon i Ekran, jako podsumowanie całej imprezy. Koncerty trwały do białego rana, nikt nie przejmował się, że jakiś wykonawca będzie minutę dłużej czy krócej na scenie. Były też imprezy towarzyskie, przeważnie festiwalowe recitale, które odbywały się w Szkole Muzycznej i w Teatrze im. Jana Kochanowskiego. W 1979 roku było aż 9 takich imprez!
OzS: I pewnie zawsze padało (śmiech)?
JK: A padało, padało… mówią, że festiwal bez deszczu to nie festiwal!
Poprzedzony ciasteczkami i herbatką wywiad przeprowadziła Justyna Kraus z własną Babcią, której ekipa Opola z Sercem bardzo dziękuje za poświęcony czas oraz za tak cenne i unikatowe festiwalowe materiały. Życzymy „pani Babci” dużo zdrowia oraz żeby nigdy jej drogocenne wspomnienia nie znikły z jej pamięci.
żyje cała Polska, a przede wszystkim małe miasto, w którym jest ono organizowane od 1963 roku, zwykle w czerwcu (z wyjątkiem roku 1982, kiedy to wprowadzono stan wojenny). Niemalże od momentu swojego powstania, jest uważany za najważniejszy z festiwali polskiej piosenki, który wciąż cieszy się niesłabnącym prestiżem wśród polskich wykonawców. Jednak niewielu z nas, czyli młodego pokolenia nie wie (i tutaj chcemy podziękować starszemu pokoleniu za ich cenne wspomnienia), jak wyglądało życie festiwalowe sprzed ery TVP, kiedy to festiwale były organizowane przez ludzi, dla których muzyka była pasją, a nie tylko narzędziem do zdobywania sławy i pieniędzy.
Specjalnie dla fanów Opola z Sercem z okazji Dni Festiwalowych, udało nam się porozmawiać z panią Jadwigą Kraus (prywatnie babcią naszej redaktorki Justyny), która przez wiele lat pracowała przy organizacji festiwalu.
OzS: Dzień dobry. Czy możemy zadać Ci, babciu, parę pytań odnośnie festiwalu?
JK: Dzień dobry. Oczywiście, że tak. Pytajcie o co chcecie, to może Wam odpowiem, jak tylko będę pamiętała.
OzS: Czy będąc nastolatką pamiętasz pierwszy festiwal zorganizowany przez Karola Musioła?
JK: Pamiętam, pamiętam. Wprawdzie nie byłam na nim, ale było o nim głośno w gazetach.
OzS: W wielu źródłach możemy znaleźć informację, że Musioł po otwarciu festiwalu powiedział: „Pozdrawiam Was ciule”. Jesteśmy ciekawi czy to prawda, czy jedynie festiwalowa plotka?
JK: Jak najbardziej prawda! Musioł był Ślązakiem i nie za bardzo wiedział, że po polsku słowo „czule”, to nie koniecznie „ciule” po Śląsku. Ale nikt się za to nie obraził, przyjęto to z uśmiechem… roześmiał się wtedy i sam Musioł. On to miał poczucie humoru.
OzS: Proszę nam zdradzić, jak zaczęła się Twoja przygoda z Festiwalem?
JK: Jako widza czy jako pracownika? Jako widz byłam w 1964 r. na II Festiwalu Opolskim na koncercie Mikrofonu i Ekranu. To były zawsze najlepsze koncerty, takie podsumowanie. Jako pracownik od 1974 roku, Festiwal miał swoje biuro finansowe i ono miało swoich własnych pracowników. Było ono tworzone na czas festiwalu, któremu przewodniczył nie kto inny, jak Karol Musioł, który nazywał mnie „dziołchą”. Kierownik, Ryszard Gnyp, był również księgowym Wodociągów i często chodził do banku, gdzie pracowałam. Pewnego dnia zapytał moją koleżankę, kasjerkę Klarę, czy nie chciałaby pomóc w wypłacaniu pieniędzy wykonawcom. Ona nie chciała, a ja się zgodziłam! Później, Klara, powiedziała, że jak ja idę, to ona też. Ostatecznie Klara zrezygnowała po 2 latach, a ja dalej działałam dobierając sobie ekipę.
OzS: To czym się dokładnie zajmowałaś podczas festiwalu?
JK: Wypłacałam pieniądze wykonawcom i obsłudze… praktycznie wszystkim. Byłam nazywana przez gwiazdy festiwalu „kochaną panią od pieniążków” (śmiech).
OzS: Ooo, to możesz nam coś powiedzieć o tamtejszych zarobkach gwiazd? (śmiech)
JK: Ojjj… tego Ci nie powiem, bo nie pamiętam. Co roku były inne, co roku większe.
OzS: Możesz nam powiedzieć, jak to się odbywało?
JK: Bywało różnie (śmiech). Z początku wypłacało się w Amfiteatrze. Były panie, które robiły listy płac, pan, który obliczał koszty podróży no i pani, która obliczała podatki, tak… wtedy też trzeba było je płacić (śmiech) i później był potrzebny kasjer do wypłacenia tego, co zostało. Tam był taki namiot, gdzie ustawiłyśmy sobie stolik i tam znajdowała się kasa. Z początku nie było żadnych ochroniarzy. Wtedy było inaczej, nikt się nie bał, że ktoś nas napadnie czy coś. Było spokojnie. Po występie można było przyjść i odebrać pieniądze. Raz, w 1981 roku, wypłacało się w pokoju w Hotelu Opole (przyp. red. obecnie Mercure), później (przez 2-3 festiwale) w pokoju w Polskiego Radia. Było też zrobione Biuro Finansowe… tam już na kasę przeznaczony był specjalny pokój. Jeszcze później, od 1983 roku, pieniądze wypłacało się w Estradzie. Kasa przeważnie była czynna od 10:00 do 19:00.
OzS: To jakie gwiazdy udało się Tobie spotkać, rozmawiałaś z nimi, kogo wspominasz najmilej?
JK: Oczywiście, że się rozmawiało! Niektórzy byli naprawdę bardzo sympatyczni, przychodzili i się śmiali. Niektóre panie narzekały, że bolą ich nogi od obcasów… Było też takich dwóch panów, którzy udawali zachrypniętych i przychodzili by ich uratować… oczywiście żartowali. Najlepiej wspominam panią Irenę Santor, pomimo tego, że była i nadal jest wielką gwiazdą, to nie uważała się za nią, była bardzo wesoła i rozmawiała z nami normalnie, jak stara dobra znajoma; pan Andrzej Zaucha wraz z panem Andrzejem Strzeleckim opowiadali dobre kawały; pani Danuta Rinn oraz wszędobylska pani Alicja Majewska. Pana Jerzego Połomskiego wspominam, jako zawsze eleganckiego pana w garniturze o dobrych manierach, który całował wszystkie panie w rączkę. Jeszcze do tego grona zaliczam pana Zenona Laskowika, pana Zbigniewa Wodeckiego, panią Elżbietę Dmoch z zespołu 2+1, duet Framerowie, pana Krzysztofa Cwynara, panią Halinę Frąckowiak i jej synka Filipka i innych, dużo by wymieniać… Najgorzej zaś wspominam młodego pana Krzysztofa Krawczyka, który, jako wschodząca gwiazda był ordynarny, bo przeklinał na każdym kroku, był wyniosły i uważał, że wszystko mu wolno. Ogólnie wszystkie „młodziaki” nie były chętne do rozmowy… odwalić robotę i pójść po pieniądze.
OzS: Jeżeli możemy zapytać… w dzisiejszych czasach bilet na festiwal to dość kosztowana sprawa, a ile wynosiła wtedy cena biletu?
JK: To też co roku się zmieniało i trudno jest powiedzieć, ale na pewno nie było aż tak drogo, jak jest teraz.
OzS: Teraźniejsze festiwale, to jedynie gra świateł oraz komercyjna muzyka wzbogacana efektami komputerowymi. Jak to wyglądało kiedyś, bez pomocy komputerów, kiedy to festiwale były organizowane przez miasto Opole?
JK: Było wszystko na żywo, scenografia była ręcznie robiona przez największego kawalarza – pana Marka Grabowskiego. Była też orkiestra, która grała muzykę na żywo. Zdarzały się czasami jakieś fałszywe dźwięki, ale nikt się tym aż tak bardzo nie przejmował. Były też próby przed festiwalem, na których bywało różnie… a tu mikrofon nie działał, komuś pękła struna w gitarze, ale, jak mówiłam, to nikt się tym aż tak bardzo, nie przejmował.
OzS: Czy możesz zdradzić jakieś ciekawostki życia zza kulis? Może jakaś historia, która zapadła Ci wyjątkowo w pamięć?
JK: Za kulisami to bywało ciekawie… nawet bardzo ciekawie (śmiech). Szczególnie zapamiętałam te momenty, kiedy piosenkarze chodzili w kółko i się rozśpiewywali wydając różne odgłosy w różnych tonacjach. Śmiesznie to brzmiało, jak każdy chodził sobie tam i z powrotem i wyśpiewywali jakieś słówka. Były tylko dwie garderoby – jedna dla pań i druga dla panów, a nie jak teraz, że każdy ma osobną. Teraz jak patrzę na te festiwale, to jest tak, że każdy swoje zrobi i się wynosi. A wtedy to takie życie towarzyskie było między nimi, rozmawiali ze sobą, spotykali się czy w Pająku czy w Europie, bawili się… nie było między nimi takiej rywalizacji czy negatywnych relacji. Jak się ich spotkało, to się witali, cieszyli się, dawali autografy bez problemu i chodzili sami po Krakowskiej bez ochroniarzy czy pozasłanianych twarzy. Czas festiwalu był dla nich czasem, gdzie mogli się spotkać i porozmawiać zapominając, że są w pracy. A z takich historyjek, to pamiętam imieniny pana Jana Pietrzaka. Był wtedy specjalny koncert, który nazywał się „Imieniny Pana Janka”. Na scenie, podczas trwania koncertu, te imieniny były obchodzone nijak… impreza rozkręciła się później, to już było tak mniej więcej koło 7:00 nad ranem, o której skończył się koncert. Pan Pietrzak postawił wtedy wszystkim co nie co (śmiech). Wtedy to było z Pewexu traktowane, jako towar luksusowy, bo wtedy w sklepach nie można było dostać nic dobrego. Raz, już po szóstej rano, po jednym koncercie wyszłam z Amfiteatru wraz z piosenkarzami (między innymi z panią Edytą Geppert), która po wyjściu z ciemnego pokoju na jasne podwórko zaczęła śpiewać: O cholera, jak jasno… jak jasno! (śmiech)
OzS: A jak wyglądały takie trzy dni festiwalowe?
JK: Były podzielone na parę części – mniej więcej tak, jak teraz. Na pewno były Premiery i Debiuty. Potem doszedł jeszcze Mikrofon i Ekran, jako podsumowanie całej imprezy. Koncerty trwały do białego rana, nikt nie przejmował się, że jakiś wykonawca będzie minutę dłużej czy krócej na scenie. Były też imprezy towarzyskie, przeważnie festiwalowe recitale, które odbywały się w Szkole Muzycznej i w Teatrze im. Jana Kochanowskiego. W 1979 roku było aż 9 takich imprez!
OzS: I pewnie zawsze padało (śmiech)?
JK: A padało, padało… mówią, że festiwal bez deszczu to nie festiwal!
Poprzedzony ciasteczkami i herbatką wywiad przeprowadziła Justyna Kraus z własną Babcią, której ekipa Opola z Sercem bardzo dziękuje za poświęcony czas oraz za tak cenne i unikatowe festiwalowe materiały. Życzymy „pani Babci” dużo zdrowia oraz żeby nigdy jej drogocenne wspomnienia nie znikły z jej pamięci.
TEKST: Justyna Kraus