Sroga zima 1945 roku...
Styczeń 1945 roku zapowiadał wielkie zmiany, jakie miały nadejść wraz z końcem zimy. Zbliżająca się do Oppeln Armia Czerwona miała na zawsze zakończyć jeden z okresów w historii miasta. Chociaż nikt nie wiedział, jak ów koniec będzie wyglądał.
Zbliżający się do miasta front zwiastowało ogłoszenie stanu wyjątkowego – 14 stycznia 1945 roku mieszkańcy miasta zostali poinformowani o możliwości ewakuacji. Był to czas wielkiego oczekiwania. Chociaż większość zakładów na terenie miasta wciąż pracowała normalnie, w mieście z pewnością dało się odczuć nerwowość. Część mieszkańców już wtedy postanowiła wyjechać z miasta lub rozpocząć przygotowania do ucieczki w głąb kraju. Zaledwie 3 dni później wydano rozkaz o natychmiastowej ewakuacji ludności cywilnej. Rozkaz o tyle spóźniony co niemożliwy do wykonania. Dworzec główny przeżywał prawdziwe oblężenie. Na peronach rozgrywały się dantejskie sceny. Pociągów było zdecydowanie zbyt mało, by mogły wywieźć wszystkich opolan. Ogromna część ludzi nie mogąc wydostać się pociągami (ewakuacje odbywały się także z dworca wschodniego) postanowiła wyruszyć pieszo. Wyjątkowo sroga zima nie była sojusznikiem uchodźców. Drogi w stronę Wrocławia zalały fale ludności oraz… trupów. W przydrożnych rowach pełno było ciał ludzi, którzy nie dali rady uciekać. Dzieci i osoby starsze ginęły od chłodu, głodu i wycieńczenia wielogodzinną wędrówką. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej 19 stycznia, kiedy rozpoczęto masową ewakuację Wrocławia.
W ciągu kilku dni Opole opuściło 59 tysięcy mieszkańców. Część z nich została do tego zmuszona siłą. Nasilał się terror NSDAP względem tych, którzy nie chcieli opuszczać swoich domów. Początkowo straszono brutalnością nadchodzącej armii. Z czasem przerodziło się to w przemoc. Zdarzały się przypadki pokazowych zabójstw mieszkańców niechętnych do udziału w ewakuacji. Większość z uciekających zabierała jedynie najbardziej potrzebne rzeczy z nadzieją, że kiedy wojna przeminie, wrócą do swoich domów. Już na dworcach porzucali swoje bagaże, by móc zmieścić się w pociągach. Codziennością były zaginięcia dzieci, które w ogólnym zamieszaniu i popłochu znikały z oczu rodziców.
Front dotarł do Festung Oppeln w nocy z 22 na 23 stycznia, kiedy to zdobyto Ozimek – miejscowość leżącą wewnątrz pierścienia umocnień twierdzy. Pierwsze walki do miasta dotarły kolejnego dnia. Rozpoczęły się regularne walki w Groszowicach i Nowej Wsi Królewskiej. 24 stycznia bez większych trudności Sowietom udało się zdobyć dworzec główny. Zastali tam sterty porzuconych bagaży z wieloma cennymi przedmiotami. Na początku lutego udało się zatrzymać front na linii Odry, a nawet wojska Rzeszy ruszyły z ofensywą. Ostateczna obrona Opola zakończyła się 19 marca, kiedy to wojska majora Mathhiasa Wensauera wycofały się z lewobrzeżnej części miasta.
Nadejście Armii Czerwonej wcale nie oznaczało końca tragedii dla ludności cywilnej. Wręcz przeciwnie. Szczególnie pod Opolem dochodził do mordów na cywilach, zarówno Niemcach, jak i ludności polskojęzycznej. Udokumentowano zabójstwo m.in. cywilnych mieszkańców Pokoju, Dobrzenia, Czarnowąs czy Zakrzowa. Wśród mieszkańców Opola, którzy pozostali w mieście były siostry z Zakładu św. Aleksego przy ul.Szpitalnej. Opiekowały się one 50 pensjonariuszami. Część z nich została zamordowana przez Sowietów po wkroczeniu do miasta.
Czy obrona Oppeln była skazana na porażkę? Z pewnością tak! Mówił o tym pierwszy Komendant twierdzy, płk Friedrich Albrecht von Pfeil (popełnił samobójstwo), który informował o niewystarczającej liczbie żołnierzy, brakach w uzbrojeniu i nieukończonych umocnieniach. Wszystkie wolne siły zostały przerzucone do obrony Wrocławia, który miał znacznie większe znaczenie zarówno dla propagandy, jak i gospodarki Rzeszy. Mieszkańcom Opola pozostało liczyć na cud. I chociaż ramię w ramię do obrony miasta stanęli Niemcy i Polacy (wspomina o tym podpułkownik Christian Heinrich Stobwasser) wszystkie działania były z góry skazane na porażkę. Nie może więc dziwić zawrotne tempo, w jakim sowieckim wojskom udało się zdobyć Festung Oppeln.
TEKST: Grzegorz Bogdoł
fot.[A.Śmietański/Opole 1945 i dziś]
Zbliżający się do miasta front zwiastowało ogłoszenie stanu wyjątkowego – 14 stycznia 1945 roku mieszkańcy miasta zostali poinformowani o możliwości ewakuacji. Był to czas wielkiego oczekiwania. Chociaż większość zakładów na terenie miasta wciąż pracowała normalnie, w mieście z pewnością dało się odczuć nerwowość. Część mieszkańców już wtedy postanowiła wyjechać z miasta lub rozpocząć przygotowania do ucieczki w głąb kraju. Zaledwie 3 dni później wydano rozkaz o natychmiastowej ewakuacji ludności cywilnej. Rozkaz o tyle spóźniony co niemożliwy do wykonania. Dworzec główny przeżywał prawdziwe oblężenie. Na peronach rozgrywały się dantejskie sceny. Pociągów było zdecydowanie zbyt mało, by mogły wywieźć wszystkich opolan. Ogromna część ludzi nie mogąc wydostać się pociągami (ewakuacje odbywały się także z dworca wschodniego) postanowiła wyruszyć pieszo. Wyjątkowo sroga zima nie była sojusznikiem uchodźców. Drogi w stronę Wrocławia zalały fale ludności oraz… trupów. W przydrożnych rowach pełno było ciał ludzi, którzy nie dali rady uciekać. Dzieci i osoby starsze ginęły od chłodu, głodu i wycieńczenia wielogodzinną wędrówką. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej 19 stycznia, kiedy rozpoczęto masową ewakuację Wrocławia.
W ciągu kilku dni Opole opuściło 59 tysięcy mieszkańców. Część z nich została do tego zmuszona siłą. Nasilał się terror NSDAP względem tych, którzy nie chcieli opuszczać swoich domów. Początkowo straszono brutalnością nadchodzącej armii. Z czasem przerodziło się to w przemoc. Zdarzały się przypadki pokazowych zabójstw mieszkańców niechętnych do udziału w ewakuacji. Większość z uciekających zabierała jedynie najbardziej potrzebne rzeczy z nadzieją, że kiedy wojna przeminie, wrócą do swoich domów. Już na dworcach porzucali swoje bagaże, by móc zmieścić się w pociągach. Codziennością były zaginięcia dzieci, które w ogólnym zamieszaniu i popłochu znikały z oczu rodziców.
Front dotarł do Festung Oppeln w nocy z 22 na 23 stycznia, kiedy to zdobyto Ozimek – miejscowość leżącą wewnątrz pierścienia umocnień twierdzy. Pierwsze walki do miasta dotarły kolejnego dnia. Rozpoczęły się regularne walki w Groszowicach i Nowej Wsi Królewskiej. 24 stycznia bez większych trudności Sowietom udało się zdobyć dworzec główny. Zastali tam sterty porzuconych bagaży z wieloma cennymi przedmiotami. Na początku lutego udało się zatrzymać front na linii Odry, a nawet wojska Rzeszy ruszyły z ofensywą. Ostateczna obrona Opola zakończyła się 19 marca, kiedy to wojska majora Mathhiasa Wensauera wycofały się z lewobrzeżnej części miasta.
Nadejście Armii Czerwonej wcale nie oznaczało końca tragedii dla ludności cywilnej. Wręcz przeciwnie. Szczególnie pod Opolem dochodził do mordów na cywilach, zarówno Niemcach, jak i ludności polskojęzycznej. Udokumentowano zabójstwo m.in. cywilnych mieszkańców Pokoju, Dobrzenia, Czarnowąs czy Zakrzowa. Wśród mieszkańców Opola, którzy pozostali w mieście były siostry z Zakładu św. Aleksego przy ul.Szpitalnej. Opiekowały się one 50 pensjonariuszami. Część z nich została zamordowana przez Sowietów po wkroczeniu do miasta.
Czy obrona Oppeln była skazana na porażkę? Z pewnością tak! Mówił o tym pierwszy Komendant twierdzy, płk Friedrich Albrecht von Pfeil (popełnił samobójstwo), który informował o niewystarczającej liczbie żołnierzy, brakach w uzbrojeniu i nieukończonych umocnieniach. Wszystkie wolne siły zostały przerzucone do obrony Wrocławia, który miał znacznie większe znaczenie zarówno dla propagandy, jak i gospodarki Rzeszy. Mieszkańcom Opola pozostało liczyć na cud. I chociaż ramię w ramię do obrony miasta stanęli Niemcy i Polacy (wspomina o tym podpułkownik Christian Heinrich Stobwasser) wszystkie działania były z góry skazane na porażkę. Nie może więc dziwić zawrotne tempo, w jakim sowieckim wojskom udało się zdobyć Festung Oppeln.
TEKST: Grzegorz Bogdoł
fot.[A.Śmietański/Opole 1945 i dziś]